Ciężko w to uwierzyć ale całkiem niedawno byłam w ciąży. Kiedy w brzuchu radośnie kołysał się Gabryś, moja głowa nie nadążała w wynajdowaniu sobie nowych powodów do niepokoju. Wiecie o co najbardziej się bałam? O Juliana!
Tak, przyszłe relacje w naszej rodzinie spędzały mi sen z powiek. I tak kolejno martwiłam się o nas w różnych konfiguracjach… No bo zamartwiałam się o relację moich synów, moją z Julkiem, moją z Łukaszem, naszą z Gabrysiem. Teraz gdy to piszę, brzmi to absurdalnie, ale wierzcie mi. Bezsenne ciążowe noce (taki chichot losu w obliczu braku snu przez kolejne miesiące) spędzałam na zastanawianiu się jak to będzie, i pisaniu w mózgownicy rozmaitych scenariuszy. Ile godzin spędziłam na rozmyślaniu, to wiem tylko ja. Pamiętam dokładnie, jak mocno mąciło to mój wewnętrzny spokój.
Opowiem Wam więc nieco o myślach, które nachodziły mnie nocami, ponieważ wierzę, że jeśli na ten wpis trafi rodzic, który oczekuje na pojawienie się kolejnego potomka, poczuje się spokojniej. Będzie wiedział, że nie jest sam ze swoim poczuciem lęku i niepokoju. Wszyscy to przeżywamy, naprawdę.
A wiecie dlaczego? Bo jesteśmy odpowiedzialnymi rodzicami i dbamy mocno o rozwój emocjonalny naszych dzieci, opiekujemy się ich potrzebami i chcemy dla nich jak najlepiej. Te obawy to w moim odczuciu objaw naszej rodzicielskiej dojrzałości.
Też przez to przeszłam. Każdego dnia zastanawiałam się, jak zachowa się Julek, gdy przyjadę ze szpitala z tym małym zawiniątkiem, czy nie będzie zazdrosny? Myślałam o tym, jak podzielę swoją uwagę na dwójkę dzieci. Co jeśli będę akurat karmiła młodszego, a starszy zawoła na przykład siku? Jakim kluczem mam wtedy dobierać priorytety? W jaki sposób poradzimy sobie, jeśli Julek nie zaakceptuje brata, co jeśli pojawi się w nim złość czy frustracja? Zastanawiałam się, jak ogarnę sama logistykę około dziecięcą, gdy Łukasz będzie w pracy. W sensie odwożenie starszaka do przedszkola, zakupy, spacery z dwójką, i (o zgrozo!) wieczorne kąpiele i zasypianie. Co jak będą obaj chorzy? Kiedy znajdziemy z mężem czas tylko dla siebie? Czy da się kochać drugie dziecko tak szaleńczo i mocno, jak pierwsze? Myślałam o tym wszystkim wręcz obsesyjnie.
Łukasz zbywał mnie zazwyczaj słowami: dasz sobie radę, będzie dobrze, jesteś świetną mamą. To mi nie wystarczało. Moja głowa prawie eksplodowała z nadmiaru krążących po niej myśli. A to w ogóle ewenement, bo ten, kto mnie zna, ten wie, że ja jestem osobą, która raczej nie martwi się na zapas i stara się zawsze myśleć pozytywnie, niezależnie od okoliczności. No cóż… tu pojawił się wyjątek.
Książki lekarstwem na całe zło.
Zaczęłam więc szukać literatury, bo mimo, że koncentrację miałam wówczas na poziomie grzebiącej w piachu kury, chciałam wiedzieć co robić, co myśleć. Szukałam czegoś, co da mi ukojenie. Bardzo pomogły mi rozmowy z dziewczynami, które są już rodzicami więcej niż jednego potomka. Tu przyznaję z ręką na sercu, że poczułam siłę kobiet, ich moc i mądrość! Z tego miejsca dziękuję serdecznie Marcie Grzywacz z marki Yellow Meadow, która poleciła mi książkę Gosi Stańczyk pt. „Rodzeństwo”. Marto, zupełnie nieświadomie uratowałaś moją psychikę, serio!
Jeśli jak ja szukacie ukojenia skołatanych myśli, kupcie „Rodzeństwo”! Gwarantuję, że przyda się na różnych etapach macierzyństwa. Po prostu to książka na wiele, wiele lat. Taka, która będzie zawsze pod ręką, bo będziecie chcieli często do niej wracać.
A teraz garść najmądrzejszych rzeczy, jakie usłyszałam czy przeczytałam będąc w drugiej ciąży, a które pomogły mi uporządkować mentalny chaos i wprowadziły w miarę spokojnie w nową wersję macierzyństwa. Pamiętaj jednak, że nie ma złotej instrukcji, której wykonanie zagwarantuje sukces. Każde z naszych dzieci jest inne. To, co zadziałało u nas, może nie do końca sprawdzić się u Ciebie. Doceniam, że szukasz swojej własnej drogi. To świadczy o tym, że jesteś wspaniałym, zaangażowanym rodzicem <3
Rodzeństwo nie musi być najlepszymi przyjaciółmi, choć takie są zazwyczaj oczekiwania rodziców.
Gdy pierwszy raz o tym przeczytałam, odruchowo się wzdrygnęłam. No bo jak to? Przecież każdy rodzic chciałby, żeby jego dzieci były najlepszymi kumplami, mogły na sobie polegać i w razie potrzeby skoczyły za sobą w ogień. A co, jeśli oboje będzie miało zupełnie odmienne charaktery, różne temperamenty i inne spojrzenie na życie? Co jeśli zupełnie się rozminą? Ano właśnie… Może to wszystko nie pójść zgodnie z naszym założonym, lukrowym scenariuszem. Gdy dopuściłam sobie do głowy myśl, że chłopcy mogą niekoniecznie się lubić, poczułam, że jest mi autentycznie lżej… Zdecydowałam, że niezależnie od tego, jakie emocje wyzwoli w Julianie pojawienie się brata, będziemy go w tych emocjach wspierać. Brałam więc pod uwagę również scenariusz, który zakłada, że Julek będzie zły, sfrustrowany, niechętny czy zwyczajnie smutny. Okazało się, że starszak zareagował finalnie w sposób wręcz wymarzony, ale jak myślę o tym z perspektywy czasu, to doceniam swoje przygotowanie, które poczyniłam na ewentualność kryzysu.
Wraz z narodzinami drugiego dziecka, kończy się pewien etap. Pogódź się z tym.
Tak, to chyba jedna z najtrudniejszych rzeczy. Idę o zakład, że część z nas będąc w drugiej ciąży, chciałaby choć na chwilę zatrzymać czas, kiedy na pokładzie znajduje się tylko jeden potomek. To zrozumiałe. Mamy już opracowany jakiś życiowy system, mniejszy lub większy ład, zbudowane relacje rodzinne, gdy orientujemy się, że za chwilkę to wszystko runie. Życie trzeba będzie przeorganizować, stworzyć ten system na nowo, wprowadzić sporo zmian. No i umówmy się, wiemy już jak wygląda życie z noworodkiem, niewiele nas teoretycznie zaskoczy.
Zawsze powtarzam moim koleżankom, że w pierwszej ciąży się bałam, bo nie wiedziałam co mnie czeka. W drugiej się bałam, ponieważ już doskonale wiedziałam co mnie czeka… 😊
Postanowiliśmy wspólnie z Łukaszem, że nie będziemy Julkowi stwarzać iluzji, że po narodzinach braciszka nic się nie zmieniło. Wiedziałam już, że prawdopodobnie życie naszej rodziny stanie na głowie, nic już nie będzie takie jak dawniej i wszyscy mocno odczujemy konsekwencje tej zmiany.
Będąc w drugiej ciąży zaczęłam więc stopniowo wystawiać na próbę cierpliwość Julka. Coraz częściej na jego „mamo czytaj mi” reagowałam słowami „okej, słyszę że potrzebujesz towarzystwa, ale musisz poczekać aż skończę obierać ziemniaki”. Były nerwy, były łzy. Do tej pory zazwyczaj przerywałam to, co akurat robiłam i starałam się poświęcać mu maksimum uwagi. Uznałam jednak, że nie jest to dobre ani dla niego, ani dla nas. Szczególnie w kontekście pojawienia się niebawem dodatkowego pasażera na naszym pokładzie. Myślę, że ten proces nauki tego, że jego potrzeby czasem muszą chwilkę poczekać, był absolutnie niezbędny.
W czasie mojej ciąży rozmawialiśmy z nim i snuliśmy historie, jak to będzie, gdy Gabi pojawi się po drugiej stronie brzucha. To pomogło także mi, w nazwaniu swoich emocji. Pamiętam, jak któregoś wieczoru opowiadałam Julkowi, że braciszek będzie baaaardzo malutki, że na początku będzie bardzo dużo spał i zapewne będzie chciał cały czas być przy mnie. Mówiłam też, że bardzo go kocham i nawet jeśli Gabi będzie wymagał dużo mojej uwagi, to zawsze postaram się znaleźć czas dla nich obu. Opowiadałam mu też otwarcie o tym, że dzidziuś może dużo płakać, i że wtedy rodzice będą musieli mu poświęcać bardzo dużo uwagi, żeby czuł się bezpieczny.
Nie chciałam go jednocześnie przestraszyć, więc te wszystkie komunikaty przekazywałam mu raczej w delikatnej formie, no i oczywiście dawkowałam według uznania. Julek miał wtedy niespełna dwa lata. Ile z tego zrozumiał, nie wiem. Moja intuicja oraz znajomość emocji własnego dziecka, pozwalają mi jednak sądzić, że wyniósł z tych rozmów bardzo dużo. Do dziś potrafi całkiem znienacka rzucić: „Widzisz mamo, Gabi ma teraz trudny czas i dużo płacze, tak jak mówiłaś. Idź go nakarm a ja się tu pobawię po cichutku”. Zawsze mnie takie zdania rozczulają do granic możliwości. Obserwowanie tego, w jaki sposób moje słowa rezonują w tym całkiem przecież małym człowieku, to totalnie fascynujący proces.
Brat będzie mały, nie będziecie się na początku mogli razem bawić.
To kolejny komunikat, który chciałam przekazać Julianowi. Znam przypadek rodziców, którzy komunikowali starszej córce, że gdy jej siostra przyjdzie na świat, to będą się razem bawić, jeździć na rowerkach i wspólnie biegać po podwórku. Jak duży był zawód dziewczynki, gdy okazało się, że noworodek jest nienajlepszym kompanem do zabaw lalkami, to już możemy sobie tylko wyobrazić. Dla nas dorosłych to, że bobas jest z początku niezdatny do większych interakcji jest oczywiste. Pamiętajmy jednak, że dla naszych dzieci niekoniecznie. Jeśli macie w rodzinie, czy wśród znajomych takie całkiem małe bobaski, zaaranżujcie takie spotkanie, opowiedzcie swoim starszakom, że noworodek, niemowlak wygląda właśnie tak. Ewentualnie ratunkiem niech będą filmiki z youtube, bajki czy książeczki. To zawsze dobry pomysł.
Nie wywieraj presji.
Nie ukrywam, że bardzo korciło mnie żeby dużo rozmawiać z Julkiem o naszym przyszłym, małym domowniku. Wyczuwałam jednak, że nadmierna ilość takich rozmów zaczyna go drażnić. W pewnym momencie zupełnie odpuściłam. Pomyślałam sobie, że to oczekiwanie na brata jest przecież dla niego i tak dość emocjonujące już bez mojego ciągłego gderania „hej zostaniesz starszym bratem, jak się z tym czujesz?”. I myślę, że to odpuszczenie tematu dawało momentami więcej niż same rozmowy. Później Julek już sam inicjował dyskusje w totalnie różnych sytuacjach życiowych, najczęściej poprzez zabawę. Właśnie te momenty wykorzystywałam na maksa. Reagowałam na to, co mówił w zabawie, słuchałam go uważnie i wyłapywałam jego ewentualne obawy.
Pierwsze spotkanie rodzeństwa.
Przegrzebując się przez internetowe dyskusje, trafiłam na pomysł, by po powrocie ze szpitala z noworodkiem, obdarować starszaka jakimś prezentem. Uznaliśmy z Łukaszem, że to niegłupi pomysł, bo w razie jakichś niekoniecznie pozytywnych emocji, które mogłyby pojawić się podczas wielkiego powitania, zawsze możemy próbować załagodzić sytuację tym, że Gabi ma coś dla brata. No ja wiem, że może niektórym wyda się to zbyt na siłę, ale uznałam, że warto spróbować.
Zamówiliśmy więc ukochaną kolejkę z bajki o Tomku. Gdy przekroczyliśmy próg domu z nowym lokatorem, Julek był tak podekscytowany, że emocje kipiały mu uszami. Chciał tulić, całować, nosić swojego nowego towarzysza. Prezent okazał się być tylko dodatkowym pozytywnym bodźcem. Wszystkim, którzy nas odwiedzali pokazywał później z wielką dumą, co dostał od swojego zupełnie nowego brata.
Nie ma jednej drogi, która gwarantuje sukces.
Nie dostaniesz ode mnie gotowego przepisu, który pozwoli na sprawne przejście przez proces sprowadzenia do domu nowego członka rodziny. Myślę jednak, że powyższe metody mogą pomóc w oswojeniu się z trudnymi emocjami i dać takie poczucie, że da się przejść przez to dość hmmm… sprawnie?
Jeśli macie jeszcze jakieś swoje sprawdzone patenty na przejście przez ten burzliwy emocjonalnie okres oczekiwania, dajcie znać w komentarzach.