Z roku na rok coraz więcej mówi się o marnowaniu żywności. A raczej niemarnowaniu. Temat freeganizmu wpisuje się w obecne ekologiczne trendy, w nowoczesny styl życia, a przy okazji wzbudza sporo kontrowersji. Jak to jest z nami czyli polskimi freeganami?
Znam kilka grup społecznych, decydujących się na taki styl życia. Każdą z tychże grup na śmietniki pchają zupełnie odmienne pobudki. I tak mogę wyróżnić trzy typy freegan:
- Ekoświry: W trosce o środowisko, sprzeciwiam się konsumpcyjnemu stylowi życia i pokażę im, że można żyć inaczej.
- Oszczędni: O, szamka za darmo, idę w to!
- Ubodzy: Nie stać mnie na każde jedzenie, które chciałbym kupić, więc zobaczę czy uda mi się je zdobyć.
Choć nie do końca jestem pewna, czy druga i trzecia grupa osób mieści się jeszcze w pojęciu freeganizmu. Z zasady jest to raczej oddolny ruch społeczny, za którym stoją wyższe idee, niż sama zajawka na pozyskiwanie darmowego pożywienia. W praktyce bywa różnie. Na śmietniku tylko raz zdarzyło mi się spotkać osobę bezdomną. Na co dzień spotykam jednak zazwyczaj kilka tych samych osób. Łączy nas to, że mamy bardzo pogodne usposobienie, sprzeciwiamy się marnowaniu żywności i chcemy dać jej drugie życie. Na różne sposoby. Jesteśmy w różnym wieku i pochodzimy z rozmaitych grup społecznych.
Moja krótka freegańska historia.
Gdzie ja bym uplasowała siebie? Tak zupełnie szczerze mówiąc, to gdzieś pomiędzy grupą pierwszą i drugą. Mam jakiś swój pomysł na to, jak zmienić naszą polską śmietnikową rzeczywistość, ale jest to raczej plan górnolotny. Muszę opracować strategię jego realizacji. Jestem już o krok bliżej, jeśli czytasz ten post. Na dziś zakładam edukację, która opiera się na tym, żeby przekonać Cię do wykonania wielu malutkich kroków, w drodze do poszanowania żywności. Wierzę, że małe kroki, poczynione przez milion osób, dadzą wielkie efekty.
O freeganach słyszałam wiele lat temu. Wówczas kojarzyli mi się jednak z osobami, które definiuję jako eko-radykałów, z bezdomnymi i ewentualnie z szalonymi hipisami, którzy nie wiedzą co zrobić ze swoim życiem. Bleh!
Pod koniec minionych wakacji trafiłam w Internecie na artykuł, który mówił o samej idei i opowiadał więcej o tym fascynującym ruchu społecznym. Poczułam dreszczyk ekscytacji i postanowiłam pojechać pod nasz lokalny market. Pełna obaw, z trzęsącymi się nogami, zajrzałam do śmieci. Moim oczom ukazał się mały kontener śmietnikowy, wypełniony po brzegi świeżymi winogronami. Poczułam jak oblewa mnie pot. Zabrałam kiść winogron do siateczki i uciekłam do auta. Nie mogłam w to uwierzyć! Jeszcze wczoraj za taką siateczkę zapłaciłam 12 zł, a kupuję winogrona w sezonie dość regularnie.
Do domu wróciłam odmieniona. Z jednej strony cieszyłam się ze swojego znaleziska, z drugiej natomiast czułam, jak coś rozrywa mnie od środka. Jak to możliwe, że tyle zdrowego, nadającego się do spożycia jedzenia znalazło się na śmietniku?! Noc spędziłam na poszukiwaniu informacji.
Kolejnego dnia odwiozłam syna do przedszkola i znów zajechałam pod ten sam śmietnik. Był poniedziałek, czyli dzień po niehandlowej niedzieli. Według moich informacji, to właśnie w takie dni najłatwiej coś upolować. Tym razem stanęłam jak wryta. Moim oczom ukazały się skrzynki pełne jedzenia. Przez chwilę zastanawiałam się czy nie pomyliłam przypadkiem śmietnika z punktem dostaw… Byłam totalnie roztrzęsiona. Zabrałam do toreb ile dałam radę, i wracałam do domu płacząc z nadmiaru emocji.
Później poszło już z górki. Dziś nazywam się freeganką i jestem z tego zupełnie dumna. Nie wzbudza to już we mnie tak dużych emocji jak na początku, ale za każdym razem, gdy moim oczom ukazują się śmietniki pełne jedzenia, gdzieś na dnie serca czuję ukłucie. To nie powinno tak wyglądać…
Dlaczego sklepy wyrzucają dobre jedzenie?
Zaczęłam zgłębiać temat. Rozmawiałam z pracownikami sklepów i z osobami, które kiedyś pracowały za sklepowymi kasami. Okazuje się, że powody, dla których jedzenie trafia do sklepowego śmietnika są rozmaite. Poza pojedynczymi owocami, które faktycznie zaczyna łapać pleśń, w koszu można znaleźć dosłownie setki kilogramów produktów, którym zupełnie nic nie dolega. Tak, pełnowartościowych. Owoce, warzywa, mięso, nabiał, produkty codziennego użytku, chemię i kosmetyki. Naprawdę WSZYSTKO.
O ile jestem w stanie zrozumieć, że trzeba (z różnych przyczyn) wyrzucić siatkę cytryn, gdy jedna w woreczku ulegnie destrukcji, o tyle nie wiem dlaczego wyrzucane są także nieco pomarszczone papryki, pory z lekko przyschniętym z brzegu liściem, czy ziemniaki puszczające powoli kłącza. Może nie są to już pełnowartościowe produkty przyjemne dla oka, ale z całą pewnością nie zasługują na to, by trafić do kosza. Według mojego rozeznania, w innych krajach po wyznaczonej godzinie można w sklepach kupić np. skrzyneczkę warzyw drugiej kategorii, za ułamek ceny! Czyli rozwiązania są. Trzeba tylko chcieć je zastosować.
Inna kwestia wpływająca mocno na marnowanie, to złe planowanie cyklu dostaw. Jeśli do sklepu trafia nowa porcja bananów, a poprzednia jeszcze nie została sprzedana, trzeba zrobić miejsce na sklepie. Stary towar jest zatem wyrzucany… No bo na nowe nie ma miejsca. Ale co tam, w sklepowej alejce ma być na bogato! Cóż z tego, że połowa wyląduje na koniec dnia na śmietniku. Ty jako klient masz się poczuć luksusowo, masz mieć poczucie obfitości i kupić finalnie więcej, niż realnie potrzebujesz…
Takie sterowanie naszą podświadomością wychodzi sieciom handlowym bezbłędnie, a co gorsza my sami im to ułatwiamy. Podajemy się wręcz na tacy. Jak? Nieplanowanie zakupów przed wejściem do sklepu, chodzenie na zakupy na głodnego, czy kupowanie na zapas to tylko nieliczne nasze grzeszki. Brzmi znajomo?
Kolejny aspekt to daty ważności produktów. Po terminie? Bardzo blisko terminu? Do kosza! Tyczy się to o zgrozo nawet paczkowanych, ciętych kwiatów. Nawet na początku mojego związku z mężem, mój wazon nie widział takich ilości róż, tulipanów czy goździków, jakie widuje teraz na co dzień. Za każdym razem gdy wychodzę na skipa, przynoszę dla siebie przynajmniej jeden bukiecik.
Dalej w kolejce są produkty, które są brzydkie lub mają uszkodzone opakowanie. Naderwana etykieta? Do kosza! Zamazany fragment opakowania? Do kosza! Rozsypana paczka cukierków, rozerwany czteropak? Do kosza! Tyczy się to nie tylko warzyw czy owoców ale także wszelkiego asortymentu, jaki możemy znaleźć na sklepowych półkach. W swojej historii zdarzyło mi się przynieść już do domu wiele produktów, które trafiły do kontenera właśnie z tego powodu. Były paczkowane wegańskie obiady w naderwanym z brzegu kartoniku, płyn do demakijażu z odklejoną nieco etykietą, rozsypane słodycze, piwo, kwiaty doniczkowe bez folii.
Ostatnia grupa to jakże wdzięczne artykuły sezonowe, które po prostu jeśli nie zostaną sprzedane w wyznaczonym czasie, znajdują swoje miejsce tuż obok nadpsutych warzyw. I tak po Wigilii Bożego Narodzenia możemy znaleźć z tyłu sklepu choinki cięte i te w doniczkach, po Święcie Zmarłych liczne chryzantemy, a po Walentynkach całą masę tulipanów, czy kwiatów doniczkowych ozdobionych serduszkami.
A dlaczego nie dadzą tego pracownikom?
Cóż… żyjemy w czasach, gdy z jednej strony świat zmaga się z kryzysem głodu, a z drugiej bogate kraje marnują jedzenie na potęgę.
W 2019 r. Polski Instytut Ekonomiczny opublikował raport, który mówi że w UE marnuje się rocznie ok. 88 mln ton żywności. Ja to policzyłam. To tak jakby postawić za sobą w kolejce prawie 4,5 mln tirów zapakowanych pod sufit. Nawet nie jestem w stanie ogarnąć tego umysłem.
Powodem nie jest nic innego, jak nadmierny konsumpcjonizm oraz fakt, że żyjemy w systemie kapitalizmu. Przykro mi to pisać ale zysk sieci handlowych, mimo pięknych sloganów widniejących na ich stronach internetowych, zawsze stawiany jest ponad etyką działania. W teorii można by przecież przekazywać takie skazane na straty jedzenie choćby pracownikom. W praktyce nikt tego nie robi, z obawy przed nadużyciami ze strony personelu.
Ciężko byłoby kontrolować realnie to, czy przekazane w taki sposób produkty były faktycznie gorszego gatunku, czy pracownik nie odłożył dla siebie pełnowartościowych towarów. Z drugiej strony wiem też, w jakim kraju żyjemy i nie łudzę się, że wszyscy podeszliby do tematu uczciwie. Jednak mimo wszystko uważam, że są na to sposoby. Trzeba tylko chcieć…
Wow, zaobserwowałam Cię z polecenia mamyginekolog na ig. Widzę, że jesteś mega pozytywną osobą i swoimi słowami zachęciłas mnie do freeganizmu :d Tylko trochę się cykam, bo nigdy tak nie robiłam.
Cześć! Jestem tu od niedawna z polecajki Marty Supetstylerowej i wiesz co? Zamierzam zostać na dłużej. Robisz kawał dobrej roboty 💪
Super post! Mam pytanie jak jest z osobami, które widzą, że zabierasz te produkty, czy zwracają uwagę? Mam
Biedre w bloku i kusi kusiii 😉 tylko strach jest „co ludzie powiedzą”…
Bardzo fajny i interesujący wpis. Apropo marnowania jedzenia i tego, że mogliby np pracownicy wziąć do domu no bo i tak to się wyrzuca. Pracuje w szkole jako Kucharka i tam jak zostaną czyste porcje obiadu, ba nawet nie obiadu bo mowa tutaj też o wedlinach i nabiale musi być wyrzucone 🤷♀️ Serce się kroi ale żeby nie zostać posadzonym o kradzież tak się właśnie robi.
Super artykuł dał mi wiele do myślenia. Nie rozumiem tylko czemu to jedzenie które rzeczywiście trafia do kosza nie jest po prostu przekazywane do jadłodajni. Po tym jak już są uporządkowane półki itd i odłożone to co ma wylądować w śmietniku zadzwonić do organizacji charytatywnych, jadłodajni, utworzyć lodówki stacjonarne tak jak się to robi w innych miastach w Polsce i pomagać sobie wzajemnie zamiast marnować i wyrzucać dobre jedzenie. To jest misja kochana dla Ciebie żeby przekonać rządzących ze to się opłaca wszystkim. Może jakiś projekt ustawy, może jakaś ulga podatkowa ,gdyby sklepy wspierały takie akcje. Kurczę możliwości jest wiele. Tylko trzeba zmienić mentalność ludzi … pozdrawiam cię gorąco 😘
Bardzo mi się to podoba, co napisałaś! Chcialabym, ale szczerze mówiąc mam obawy. Ale może koedys … kiedys wstydziłam się kupować w lumpeksach, teraz w ogole. Wręcz się chwale łupami. To samo tyczy mebli z odzysku. Mogę kupic sobie nowe, ale jara mnie to, ze ja to odnowiłam i to jest takie piekne.
Dlatego mam nadzieje, ze z jedzeniem bedzie tez tak się działo.
Bardzo dawno temu z jakies 10 lat, chodziłam z mamą wieczorem do lidla, bo oni tam sprzedawali warzywa za tanio. Np rzodkiewki za 50 gr, sałatę za 20 gr. I my z tego robiłyśmy sobie kolacje. Bardzo zakuje, ze juz tak nie ma.
Moja siostra pracowała kiedys w polo. Tam wlasnie wyrzucali to jedzenie i pracownicy chcieli to sobie zabierać, nawet chcieli założyć skarbonkę na symboliczne kwoty, za które kupią potem sobie kawe czy coś. Ale szefowa sie nie zgadzała. Smutne.
Pozdrawiam i ciesze sie, ze freeganizm wchodzi powoli w nasza rzeczywistość.
Gdzie znaleźć takie śmietniki? Bo ja nigdzie nie widziałam. Sorry widziałam gdy byłam dzieckiem i bezdomny mężczyzna chciał coś sobie wziąść a obsługa sklepu go przegoniła..