Bardzo łatwo jest stać z boku ringu, obserwować zawodników i myśleć sobie: „wejdę tam i przywalę komuś, jak już będę silna.” No ale wiemy jak jest… Żaden moment, by zacząć nie jest odpowiedni, zawsze znajdzie się kilka solidnych wymówek i takim sposobem odkładamy moment startu na później. Na jutro, na za tydzień, na nigdy. Umówmy się, w odkładaniu rzeczy na jutro jestem absolutnym mistrzem i gdyby wymyślili na olimpiadzie konkurencję, w której wygra zawodnik robiący zawsze wszystko na ostatnią chwilę, miałabym na bank złoty medal. (Moich potencjalnych przyszłych pracodawców uprasza się w tym miejscu o przymrużenie oka).
Inna sprawa, że nawet, gdy już osiągnę taką perfekcję w pisaniu, że poczuję się pewniej, nikt nie da mi gwarancji wygranej. Za to narażam się na porażkę. Ale raz się żyje! Od dziś jestem więc blogerką.
Matko, powiedziałam to głośno. Jak to paskudnie brzmi…
Bloger to podobno taka istota, która żywi się lajkami, alternatywnie darmowym jedzeniem z knajpy, które otrzymuje w zamian za oznaczenia na instastories, każdą wolną chwilę spędza gapiąc się w komórkę i nosi ze sobą przynajmniej trzy powerbanki.
No cóż, powerbanka jeszcze się nie dorobiłam, darmowym jedzeniem nie pogardzę i jakby ktoś chciał mi takowe ofiarować to przygarnę – jak mawiają w moim rodzinnym mieście „za darmo to i ocet słodki”, ot co!
A tak serio, w dobie nachalnych reklam, influenserów, którzy mają więcej lajków niż rozumu, stworzenie ciepłego miejsca w sieci, które zgromadzi fajnych, wyluzowanych rodziców z dystansem do siebie, może okazać się wprost karkołomnym wyzwaniem. Blogów są tysiące, a za nimi stoją niesamowite osobowości, piękne historie i jeszcze ładniejsze fotografie. Mam cichą nadzieję, że uda nam się dołączyć do tego zacnego grona i spełniać się w sieci, radując przy tym Wasze serduszka.
Keep your fingers crossed jak mawiają starzy górale. Ahoy!
Witaj w tym cyberświecie. Powodzenia 🙂