O mojej samokontroli, która zasługuje przynajmniej na order z ziemniaka.

Przyjeżdżam do przedszkola odebrać Gabrycha. Podchodzę do szklanych drzwi, do których przyklejone jest jakieś dziecko. Jak nic właśnie zwiewa przed ojcem, który od 20 min. próbuje przekonać je pokojowo do założenia bucików, ale jest już na skraju cierpliwości i za chwilę zapomni wszystkie teorie rodzicielstwa bliskości i odpali racę – znam system przecież.

Dzwonię domofonem opatrzonym nazwami grup. Jest 17:00, więc grupa Sówki mogła już połączyć się z grupą Kangurki, czy innymi Motylkami i zejść do sali Misiów. Gdzie zatem zadzwonić? Kurwa. Losuję przycisk i wciskam na farta, czekając na miły głos po drugiej stronie słuchawki:

Po kogo?

– Obojętne, jutro i tak oddam – mówię śmiejąc się ze swojego dowcipu, a koleś czekający obok mnie, swoją mową ciała i mimiką daje mi wyraźnie znać, że mną gardzi. Może bał się, że uprowadzę mu dziecko? Ja tam bym się cieszyła gdyby ktoś zabrał moje na jeden wieczór, i oddał o poranku.

Po Gabrysia…

Młody przybiega zadowolony jakby widział mnie pierwszy raz od tygodnia.

No cześć synu, miło cię widzieć! – lustruję człowieka wzrokiem, bo ma mocno ubłocone spodnie i zielone od trawy kolana – Ohooo, chyba była niezła zabawa… w co się bawiłeś na podwórku?

W pieska mamo, ja byłem pieskiem, a Krysia (imię zmienione, no bo… za chwilę sami zrozumiecie) moją panią.

W myślach od razu odpala mi się historia, jak on to samo robi z Krysią w dorosłości, tylko ich zabawa ma nieco inny wydźwięk. W pieska huehue. Jeżu słodki, dlaczego moja głowa mi to robi? Czy te myśli mogłyby się kiedyś zatrzymać i nie wędrować w takie rejony?

– No fajnie, tylko przed wejściem do domu musimy się otrzepać z błota. Dobra synu, idź po buty i spadamy na chatę.

Gdy młody nurkuje w szafce w poszukiwaniu bucików, do przedszkola wchodzi (nazwijmy ją Kasia) mama Kasi.

Minutę później przychodzi jej córka, w stanie znacznie mniej dramatycznym od Gabrysia ale… mama wyciąga z szafeczki z gruszką buciki Kasi i zaczyna się akcja.

Kasiu, co się stało? Czemu masz brudne rajstopki i mokre buciki? – nie czekając na odpowiedź córki, mamusia woła panią nauczycielkę (nie można mówić przedszkolankę, bo się przedszkolanki obrażają).

– Proszę Pani, ja się chciałam dowiedzieć co się dziś wydarzyło.

– Ale o co właściwie chodzi? – pyta wyczuwając pismo nosem Pani Kinga

– Moja Kasieńka ma mokre buciki, coś się musiało wydarzyć i ja bym chciała uzyskać informację, co takiego.

– No wie pani, byliśmy na podwórku, a całą noc padał deszcz, więc trawa była mokra. Wszystkie zjeżdżalnie i zabawki powycierałyśmy co prawda przed wyjściem, no ale może dzieci się gdzieś zamoczyły, nie wykluczam. Trawy wytrzeć się nie dało – mówi z lekkim poirytowaniem pani Kinga.

– Ależ proszę Pani, ja oczekuję wyjaśnień. Jak ja mam teraz zabrać Kasię do auta w tak mokrych butach? Przecież to nie jest takie normalne przemoczenie, tu się musiało coś więcej wydarzyć. Ona teraz będzie musiała jechać w kapciach, pani sobie to wyobraża?

To jest moment, gdy zamieram, a w mojej głowie odbywa się bitwa serca i rozumu. Nie odzywaj się Jerzykowska, nie odzywaj się… walczę sama ze sobą, bo doskonale wiem, że gdy otworzę swoje pyskate usta, to się nie pohamuję i do końca przedszkola będziemy z mamą Kasi unikały się na przedszkolnym korytarzu, a atmosfera będzie gęsta nawet, gdy za dwa lata spotkamy się we wsi na święcie ziemniaka… i na co to komu?

– no cóż… jestem pewna, że jakoś sobie z tym poradzicie. A na przyszłość gdy pada, proszę dać dziecku odpowiednie ubrania. Kalosze są wskazane…

Pani Kinga to moja nowa królowa cierpliwości, bez kitu, jak ona mi teraz zaimponowała… co za klasa!

Typiara odstawia dziecko do przedszkola w białych rajstopkach i balerinkach, a później ma pretensje, że się ubrudziło i zmoczyło. Najlepiej przecież, żeby z okazji doboru tak pięknego outfitu cała grupa została w sali, i dziś darowała sobie spacer, bo przecież wczoraj padało, to jak to tak dzieci na mokrość narażać…

 

To jest dla mnie za dużo. To jest jakieś 4 km za moją granicą cierpliwości i zrozumienia, bez kitu. I właśnie dlatego nigdy w życiu nie mogłabym pracować w przedszkolu – zwolniłoby mnie dyscyplinarnie po pierwszej takiej akcji, bo roześmiałabym się takiemu rodzicowi w twarz. To nie jest opera, gdzie siedzi się w ciszy, z prostymi pleckami i z rączkami na kolankach, to PRZEDSZKOLE.

Miejsce, w którym dziecko ma się czuć dobrze, zaopiekowane, ma tworzyć, lepić z plasteliny, wycinać nożyczkami, śpiewać piosenki o jeżach czy innych kotkach, biegać po podwórku z kolegami, i uwaga BRUDZIĆ SIĘ.

No i ja oczywiście kumam, że dziewczynki lubią rajstopki, tiulowe spódniczki i brokatowe buciki, i super, niech sobie je noszą. Ale do cholery, to naszym zadaniem jest nauczenie dziecka, że jak wychodzi na dwór, to należy się odpowiednio ubrać, a tiul zostawić w szafeczce z gruszeczką. Polecam serdecznie tą strategię, zamiast terroryzowania pań nauczycielek i pretensji o brudne, białe jeszcze rano rajstopki.

A Wszystkim Paniom Kingom, które na co dzień mierzą się z mamami Kaś, serdecznie gratuluję cierpliwości i empatii.

Jesteście bohaterkami!

4 thoughts on “O mojej samokontroli, która zasługuje przynajmniej na order z ziemniaka.”

  1. Nie ma tu serduszek itp. Zostawiam więc ślad, bo tęsknię za czasami blogów! Mam nadzieję, że ta forma kiedyś będzie wracać! Wspieram!
    Brawo, bardzo czuję tę historię.
    Oto zasłużone:
    order 🏅, puchar 🏆 i ziemniak 🥔.

  2. U nas w przedszkolu wszystkie dzieci mają w przebieralni kalosze I spodnie nieprzemakalne na niepogode i po problemie. No ale wiem o co chodzi. Panie przedszkolanki muszą mieć grubą skórę 🙂 fajnie, że piszesz, Pati. Będę wracać, buziaki

  3. Mam dwóch synów. Jak dowiedziałam się, że trzecia będzie córka. Wow, super. będę mogła ubrać ja w sukienkę i wtedy fancy kokardki. Potem się urodzila, a ja się na szczęście opamietałam 😅 i ubieram ja w ubrania w których jej po prostu wygodnie, w których może czworakowac do woli. A nie leżeć jak sztywny ogórek w jeansach albo zaplątać się w tiule i polecieć na twarz. Wydaje mi się, że „one” dziewczynki wcale tego nie lubią. Tego od początku wmawiamy im, że to wszystko jest takie fajne.

  4. W naszym przedszkolu przydałby się obowiązkowy zestaw ubrań na zewnątrz, będący zawsze w szafce! a tekst bardzo dobry, standardowo – kiedy następny?

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Shopping Cart